niedziela, 25 maja 2014

(126) Nocnik ze starym druhem i dużo lania wody

     Mój przyjaciel mówi całkiem spokojnie. I spokojnie, bez drżenia ręki zapala papierosa tym samym, machinalnym ruchem, wyćwiczonym do perfekcji całe dziesiątki lat temu. Obserwując krótki kurs płomienia, z prędkością światła uzmysławiam sobie, jak bardzo jesteśmy starzy.

Patrzę jak znajomo zaciąga się dymem, chwilę zatrzymuje go w płucach i na wydechu pisze szeptem w noc:

-Zostawię to i odejdę. Odejdę tak jak stoję, gdziekolwiek, gdzie oczy poniosą.

-Dlaczego? - pytam obserwując jak druk rozpływa się w chłodzie wieczoru.- Masz wszystko, co tylko człowiek może chcieć.

-Ale nie mam miłości.







- Czy żona Cię kocha?





- Tak.


- A Ty ją kochasz?
















-Tak



To o to tu chodzi.
On ciągle czeka na miłość.

     Jest zawiedziony, że jej nie czuje tak jak mógłby czuć. Że woda nie wpływa pod górę sama. Wie, że potrafi. Że gdyby tylko to poczuł, mógłby wycisnąć kwiat paproci z kawałka węgla, trzy krzywe drzewka pod domem podarować jej z asparagusem, wykulać kota z kości i nie dostać wylewu. Wszystko. Gdyby tylko poczuł.



     Mój przyjaciel siedząc nad brzegiem małego jeziorka umiera z pragnienia. Marzy o oceanie, który przykryje go z impetem swoją orzeźwiającą falą, zmywając z niego grubą skorupę, którą wytworzył dla ochrony przed światem. Pokrywa go Sahara grubej, szorstkiej skóry. Zagłębienia w łokciach są suche od lat. Między palcami nie przepływały strumienie łez. Nie wiem, czy płaczesz przyjacielu, może do wewnątrz wpłakałeś już wszystkie morza twojego wszechświata. A może masz kamień. A może robisz za duże przerwy między tak.







     Mój przyjaciel siedząc na brzegu nie wie, że żeby to wszystko poczuć trzeba samemu wejść do małego jeziorka. To ta sama woda. Połóż się i nie wierzgaj, leż spokojnie. Wody jeziora rozpuszczą twój pancerz, a zasolenie się wyrówna. Musisz się odmoczyć. Twoimi zmarszczkami płyną zielone strużki i wpadają do oczodołów. Pod górę, jak chciałeś. Kiedyś przecież miałeś zielone oczy. Pamiętasz?

rys.Paula Bonet